poniedziałek, 1 grudnia 2014

Singapore, 14-17.11.2014

Marina Bay - panorama view from the roof of Marina Bay Hotel
Dwa tygodnie temu wybrałyśmy się do Singapuru nie tylko na urlop, ale także aby odnowić sobie wizę turystyczną w Malezji, która jest przyznawana na 90 dni. Podróżowałyśmy autokarem nocnym z KL i podróż trwała bardzo krótko - niecałe 5 godzin. Przypuszczam, że w ciągu dnia są dłuższe kolejki na granicy, ale w nocy terminal był prawie pusty. Singapur to pańswo-miasto położone na wyspie na południowym krańcu Półwyspu Malajskiego. Mieszka w nim ponad pięć milionów ludzi na bardzo małej powierzchni - gęstość zaludnienia wysoni tutaj ponad 7 tysięcy osób na kilometr kwadratowy (jedyne państwo o większej gęstości zaludnienia to Monako). Nic więc dziwnego, że większość zabudowań to bardzo wysokie budynki mieszkalne i drapacze chmur. Singapur to bardzo czyste miasto, świetnie zorganizowane i super nowoczesne. Chociaż jakość życia mieszkańców jest dosyć wysoka w porównaniu do innych krajów azjatyckich, to życie w Singapurze ma też swoje ciemne strony. Obowiązuje tu mnóstwo zakazów, nakazów i kar, które są egzekwowane. Np. gumy do żucia są całkowicie zakazane.  Na mieszkanie trzeba czekać w kolejce, ceny są bardzo wysokie. Jeśli chce się mieć samochód to trzeba wykupić na niego pozwolenie, którego cena z reguły przekracza wartość samochodu itd. Ogólnie byłyśmy z Sanną bardzo zadowolone z wyjazdu i natrzaskałyśmy mnóstwo zdjęć. Udało mi się też spotkać z moją koleżanką z Heidelbergu - Sanmin. Nie mam teraz niestety czasu, aby wszystko dokładnie opisywać, tak że wrzucam tylko trochę zdjęć. Dokładna relacja po powrocie.

Financial district

Chinatown

Hindu temple in Chinatown

Chinease buddist temple

Inside the buddist temple
Another Hindu temple in Little India

One of the Hindu gods

Symbol of Singapore - the Merlion

Arab Street

Mosque
With Sanmin
Marina Bay Hotel and Science Art Museum

Marina Bay Hotel
F1 track on the right

Gardens at the bay and the abundance of ships on the sea
ENG >>



Two weeks ago we went to Singapore - not only for the holiday, but also to renew our tourist visa in Malaysia, which is only granted for 90 days. We traveled with a night bus from KL, so the trip was very short - less than 5 hours. I suppose that during the day the trip takes longer because of the queues at the border, but at night the terminal was almost empty. Singapore is a city-state located at the southern tip of the Malay Peninsula. More than five million people live there in a very small area Singapore’s population density is over 7000 people per square kilometer (the only country with a higher population density is Monaco). It is not surprising that most of the apartment buildings are very tall and there are a lot of skyscrapers. Singapore is a very clean city, well-organized and super modern.
Though the quality of life of the inhabitants is quite high compared to other Asian countries, life in Singapore also has its dark side; there are plenty of prohibitions, injunctions and penalties and they are anforced. For example, chewing gum is completely banned and there is a penalty for not flushing the toilet or not crossing the street on the zebra stripes. You have to wait in line for an apartment and the prices are very high. If you want to have a car then you need to purchase a license for it, the price of which usually exceeds the cost of the car itself, etc.
Overall, we were very pleased with our stay, and took lots of pictures. I also managed to meet up with my friend from Heidelberg Sanmin, who invited us out for lunch. Unfortunately I do not have time to describe everything in detail because we went to so many places and saw so many different things. So, I’m just posting some pictures.
 

sobota, 22 listopada 2014

Pulau Besar and Melaka, 9-10.11.2014

Długo nic nie pisałam, gdyż mam teraz urwanie głowy w związku z projektem, który znajduje się właśnie w fazie końcowej. W przyszłym tygodniu mamy dwie prezentacje naszych wyników, w tym jedną przed zarządem, więc trochę się stresujemy. Ale nie o tym chciałam tutaj pisać.
Dwa tygodnie temu byliśmy na dwudniowej wycieczce na poludniu Półwyspu Malajskiego. Naszym celem była Melaka, ale sporo czasu spędziliśmy też na pobliskiej wyspie Pulau Besar. Wyjechaliśmy w sobotę po poludniu, gdyż przed południem uczestniczyliśmy w uroczystym rozdaniu dyplomów absolwentom GMI. Po zakończeniu ceremonii, szybko coś przekąsiliśmy i udaliśmy się na dworzec autobusowy. My, czyli ja, Martin i Amir (jeden ze uczniów GMI, który przygotowuje się tutaj do studiów w Niemczech). Reszta osób, czyli Sannah, Natalie, Jonathan i Jeremy (też uczeń GMI) postanowili dołączyć do nas dopiero w niedzielę. Ja i Martin powiedzieliśmy Amirowi, że zdajemy się na niego jako przewodnika, gdyż był on już wielokrotnie w Melace i dajemy mu wolną rękę. Dzięki temu ten pierwszy dzień przebiegł bardzo bezstresowo i bardzo zabawnie. Amir koniecznie chciał nam pokazać wyspę Pulau Besar. Kiedy jednak dotarliśmy do promu okazało się, że odpływa on dopiero późnym wieczorem. Stwierdziliśmy, że poczekamy i poszliśmy coś zjeść do pobliskiej restauracji. Amir złożył zamówienie i to co wybrał to chyba było najlepsze malajskie jedzenie, które dotychczas jadłam. Na pewno wpływ na to miało także, że mieli tam świeże ryby i krewetki, ale wszystko smakowało przepysznie.
Prawdziwi turyści/Real tourists
Z Amirem i Martinem/With Amir and Martin
Po kolacji udaliśmy się na prom. Tam zaczęło się robić ciekawie. Okazało się, że nikt nie sprawdzał biletów i na łodzi nie było światła. Także siedzieliśmy i płynęliśmy w ciemnościach. Żartowaliśmy między sobą, że tak właśnie wygląda łódź piracka i pewnie zostaniemy gdzieś wywiezieni dla okupu. Jak już ruszyliśmy, to ciągle łódź nie miała żadnych świateł, kapitan krzyczał do swoich pomocników (przynajmniej tak mi Amir tłumaczył, ja myślałam początkowo, że mnie nabiera): "Dlaczego nie ma świateł? Nie widzę skał. Gdzie są te skały?" Tak że jeden z jego pomocników wyszedł na pokład i przyświecał sobie komórką, abyśmy nie wpadli na żadne skały. Jak dotarliśmy na wyspę, to okazało się, że tam też nie ma światła, tylko parę restauracji i jeden hotel, gdzie też zatrzymaliśmy się na noc, dysponowały swoim oświetleniem. Zatem stwierdziliśmy, że wstaniemy wcześnie rano i wtedy obejrzymy wyspę. W nocy niestety niewiele spaliśmy, nasz pokój był pełen komarów, żadne środki odstraszające nie działały, do tego było gorąco, także wstaliśmy po szóstej raczej mało wypoczęci. Na szczęście sama wyspa okazała się być bardzo ciekawym miejscem i pewien starszy pan, który tam od dawna mieszka, pokazał nam kilka najciekawszych miejsc. Pulau Besar to nie tylko piękna natura, ale też miejsce kultu zarówno Hindusów jak i Muzułmanów. Są tam pochowani prorocy i osoby, które zapoczątkowały islam w Malezji. Niektórzy wierzą, że jeśli się tam przyjedzie i przejdzie przez taką szparę w skale to spełni się ich skryte życzenie. Jakby tego było mało wiele osób także wierzy w Małych Ludzi, mityczne osoby, które ponoć zamieszkują tę wyspę. Jeśli się zniszczy coś, co do Małych Ludzi należy, to oni zabierają te osoby do swojego świata skąd już nie ma powrotu albo dana osoba umiera. Ponoć z powodu obaw przed Małymi Ludźmi wybudowany w latach dziewiędziesiątych resort i pole golfowe stoją teraz puste. Krąży legenda, że Mali Ludzie zabierali piłeczki golfowe i nie można ich było nigdzie znaleźć po uderzeniu i z hotelu też znikały różne rzeczy. Fakt faktem stoi tam opusoszały hotel, na wyspie biwakuje za to wiele pielgrzymów, a na polu golfowym nikt nie gra, choć jest ono utrzymane w bardzo dobrym stanie. Poniżej parę zdjęć z wyspy.
Na Pulau Besar

Pole golfowe/Golf court on the island




Po parugodzinnej wędróce po wyspie udaliśmy się na prom. Myśleliśmy, że w miarę szybko dotrzemy do Melaki, ale okazało się, że podróż, która poprzedniego dnia zajęła nam półtorej godziny trwała bite trzy godziny przez różne opóźnienia i korki. W Melace rozpoczęliśmy zwiedzanie od holenderskiego placu, gdzie też spotkaliśmy się z resztą ekipy. Melaka to jedno z najstarszych miast w Malezji. Jej początki związane są z osiedleniem się tam malajskiego sułtana. Później było ono skolonizowane najpierw przez Portugalczyków, potem Holendrów a później Brytyjczyków. Miasto to tak jak i George Town na Penang wpisane jest na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Holenderski Plac/Dutch Square in Melaka

Portugese Fortress in Melaka

Jonathan, Sannah, Martin, ja, Natalie, Jeremy, Amir
Po obejrzeniu ruin portugalskiego fortu Famosa udaliśmy się do pałacu sułtana. Został on zbudowany z drewna bez użycia żadnych gwoździ. W jego wnętrzu mogliśmy zobaczyć jak wyglądało życie i stroje sułtanów z różnych regionów Malezji.
Ryksza/Trikshaw

Pałac Sułtana/Sultans Palace
Pod koniec dnia udaliśmy się na małą przejażdżkę łódką po rzece Melaka. Było już ciemno i wszystkie pobliskie budynki były podświetlone, a na ich ścianach namalowane były różne obrazy. Ja byłam zachwycona urokiem tego miejsca. Niestety zaraz po opuszczeniu łodzi musieliśmy biegem udać się na dworzec autobusowy, aby zdążyć na ostatni autobus do Kuala Lumpur.

Melaka River
ENG >> 



I haven’t written for a long time because I have been very busy with the GMI-project, which is in its final stage right now. Next week we have two presentations of our results, including one to the GMI board, so it is quite stressful. But this is not what I wanted to write about here.

Two weeks ago we were on a two-day trip to the south of the Malay Peninsula. Our goal was Melaka, but we also spent a lot of time on the nearby island - Pulau Besar. We left on Saturday afternoon because in the morning we took part in a GMI convocation. After the ceremony we ate something quickly and went to the bus station - we meaning Martin, myself and Amir (one of the GMI students who is preparing to study in Germany). The rest of the group:  Sannah, Natalie, Jonathan and Jeremy (also a student at GMI) decided to join us on Sunday. Martin and I told Amir that we will just follow him because he had been to Melaka several times already. So we gave him a free hand and it turned out to be a good idea because the first day ended up being very relaxed and funny. Amir insisted on showing us the island Pulau Besar. But when we got to the ferry, it turned out that it was departing late in the evening. We decided to wait and we went out to eat at the nearby restaurant. Amir placed the order, choosing what was probably the best Malaysian food that I have eaten here so far. Certainly it had something to do with the fact that they had fresh fish and shrimp there. Everything he ordered tasted simply delicious!

After dinner we went to the ferry. There it started to get interesting. It turned out that no one checked the ticket on the boat and that there was no light! So, we sat and floated in the dark. We joked with each other, that it looks like a pirate boat and that we will probably be transported somewhere for ransom. When the boat departed it still had no lights. The captain shouted to his assistants (at least that’s what Amir told me, at first I thought that he was joking): "Why is there no light? I  can’t see the rocks. Where are the rocks?". So one of his assistants went on deck and used a flashlight on a cell phone to prevent us from smashing into the rocks. When we got to the island, it turned out that there were also no lights there, only a couple of restaurants and the hotel where we stayed the night had some kind of lighting. Thus, we figured that we would get up early in the morning and then see the island. Yet, we unfortunately got little sleep because our room was full of mosquitoes and was quite hot as well. So we got up after six, rather tired. Fortunately, the island itself proved to be a very interesting place; an elderly gentleman who lived there for a long time showed us some of the most interesting sights. Pulau Besar not only has beautiful flora and fauna, but is also a place of worship for both Hindus and Muslims, and thus attracts pilgrims who camp there. Prophets are buried there, those who brought Islam to Malaysia. Some believe that if they come there and go through a crack in the rock their secret wish will be fulfilled. What’s more, many people also believe in Little People, mythical people who supposedly inhabit the island. Legend has it that if you destroy something that belongs to them, they either will take you into their world, from which there is no return or a person dies. Apparently because of the fear of the Little People, a resort and golf course which were built in the nineties now stand abandoned. Rumors circulate that the Little People hid the golf balls, which they were nowhere to be found after being hit, and that things were also disappearing from the hotel. Yet, curiously, although the hotel is abandoned, the unused golf course is kept in very good condition.
After hiking around the island we went to the ferry. We thought that we could get to Melaka quite speedily, but it turned out that the journey that took us an hour and a half the previous day lasted three hours because of various delays and traffic jams. Once in Melaka, our tour started from Dutch Square, where we met up with the rest of the team. Melaka is one of the oldest cities in Malaysia, its origins being associated with a Malay sultan settling there. Later it was colonized first by the Portuguese, then the Dutch and later the British. The city is, like George Town on Penang, listed as a UNESCO World Heritage Site.
After seeing the ruins of the Portuguese fort Famosa we went to the palace of the sultan. Interestingly, it was built of wood without using any nails. Inside we could see what the sultan’s life looked like and learn about sultans’ costumes from different regions of Malaysia.
At the end of the day we went on a little boat cruise on the river Melaka. It was dark and all the surrounding buildings were lighted, and their walls were painted with different pictures. I was delighted with the charm of the place. Unfortunately, shortly after leaving the boat we had to hurry to the bus station to catch the last bus to Kuala Lumpur.
 

czwartek, 30 października 2014

Langkawi and Penang, 21-26.10.2014

Ponieważ w środę miałyśmy wolne - świętowano Hari Deepavali, hinduskie święto światła (świętuje się zwycięstwo światła nad mrokiem), wzięłyśmy sobie jeszcze dwa dni wolnego w czwartek i piątek i mogłyśmy zaplanować trochę dłuższy wyjazd (ja, Sannah i Natalie). Miałyśmy szczęście i za jedyne 9 euro za osobę udało nam się kupić bilety lotnicze na Langkawi, wyspę położoną na północy półwyspu Malajskiego, na zachodnim wybrzeżu tym razem. We wtorek po południu taksówka zawiozła nas na lotnisko gdzie o 19 miał odlecieć nasz samolot linii AirAsia.
Nasz samolot/Our airplane
Jednak jak to często jest z tanimi liniami lotniczymi nasz lot okazał się opóźniony o prawie godzinę, przy czym sam lot trwał tylko godzinę, więc więcej czasu spędziłyśmy czekając na lotnisku niż w samolocie. Po przylocie pojechałyśmy taksówką do hostelu, gdzie wcześniej zarezerwowałyśmy sobie pokój. Na miejscu okazało się, że w jednym materacu mieszkają tzw. pluskwy domowe. Są to bardzo nieprzyjemne pasożyty, których nie jest się tak łatwo pozbyć raz się przyczepią do żywiciela.
Pluskwa domowa w  materacu/Bed bug
Oczywiście nie zostałyśmy w tym hostelu, lecz poszłyśmy na dalsze poszukiwania. Nie było to zbyt trudne. Szybko znalazłyśmy inny bardzo tani pokój, bez pluskiew, ale jak się później okazało z karaluchami, no cóż przynajmniej karaluchy nie gryzą. Poszłyśmy jeszcze na krótki spacer i położyłyśmy się spać.
Hostel
Następny dzień spędziłyśmy wylegując się na plaży i przemierzając pobliski deptak pełen małych sklepików i restauracji. 
Plaża na Langkawi/Beach on Langkawi

Na drugi dzień pojechałyśmy do największego miasta na wyspie - Kuah. Ponieważ Langkawi jest strefą bezcłową, jest tu mnóstwo sklepów z tanim alkoholem, czekoladą czy innymi artykułami duty free. Paczka papierosów kosztuje tylko 5 RM, podczas gdy w KL już 10. Także różnice są całkiem spore. Ja kupiłam sobie trochę tanich materiałów, dwa metry batiku kosztowały tylko 12 RM. Kupiłam sobie jeszcze na pamiątkę ręcznie malowaną koszulkę - rękodzieło, które można dostać tylko na Langkawi. Była relatywnie tania gdyż kosztowała tylko 60 RM. Co do samego miasta, Kuah nie wyróżnia się niczym szczególnym oprócz portu, z którego odpływają promy do Tajlandii, Penang czy do innych miejscowości w Malezji. Obok portu znajduje się bardzo ładny park i cokół z orłem. Naprzeciw widać liczne małe wyspy, co sprawia, że widok na morze jest bardzo malowniczy. 

Kuah (ja, Sannah i Natalie)
W Kuah największą atrakcją był dla nas chyba nasz hostel, gdyż mieszkałyśmy w bardzo czystym pokoju z klimatyzacją i ciepłą wodą. I to za bardzo niską cenę!
Następnego dnia popłynęłyśmy promem na Penang, wyspę położoną bardziej na południe Malezji. Podróż promem trwała około czterech godzin i była bardzo przyjemna, gdyż mniej więcej połowę podróży mogłyśmy siedzieć na zewnątrz i podziwiać przepiękne widoki. 
Podczas przeprawy promem/During the ferry ride


Zaraz po przyjeździe do George Town (największego miasta na Penang) złapał nas deszcz, więc schroniłyśmy się w budynku sądu i czekałyśmy aż ulewa trochę osłabnie. Potem udałyśmy się na poszukiwanie hostelu i po znalezieniu pokoju w Love Lane Inn rozpoczęłyśmy szwendanie się po mieście. W dziewiętnastym wieku George Town zaliczał się razem z Singapurem i Melaką do najważniejszych portów w regionie. To tam rozpoczęła się kolonizacja Malezji przez Brytyjczyków. Z czasem Singapur się rozrósł a Penang stracił na znaczeniu, ale dzięki temu George Town to bardzo ciekawe miejsce. Nowoczesne budynki przeplatają się z ruinami kolonialnych willi, dużo ulic wygląda jakby nie zmieniło się na nich nic od kilkudziesięciu lat. Od kilku lat dodatkową atrakcją są świetne graffiti, które w większości zostały stworzone przez litewskiego artystę – Ernesta Zacharevica.



W sobotę dołączył do nas Thomas i razem z nim zwiedzaliśmy całe miasto. Na początek udaliśmy się do Penang Time Tunnel, gdzie przedstawiona była historia regionu. Potem udaliśmy się na poszukiwania graffiti. 



Było strasznie gorąco, więc po południu ucieliśmy sobie drzemkę, a wieczorem poszliśmy do największego food courtu w mieście (czyli miejsca z różnymi małymi budkami z jedzeniem i restauracjami), w którym serwowany było jedzenie z każdego regionu Azji (ja jadłam przepyszną indyjską potrawę z chlebkiem naan). 
In the food court
Potem udaliśmy się na promenadę, gdzie mogliśmy podziwiać panoramę Penang nocą. 


Następnego dnia wynajęliśmy za śmieszne pieniądze mały samochód (Proton Myvi, produkcja malezyjska) i udaliśmy się na wycieczkę dookoła wyspy. Podziwialiśmy plaże, ale też wzgórza i bujną roślinność. Na południu wyspy znajdowało się kilka miast, gdzie dominowały blokowiska i ciągi takich samych szeregówek. Wydawało się, że w dużej mierze są to budynki niezamieszkane.





 Po powrocie poszliśmy jeszcze do indyjskiej restauracji i udaliśmy się na prom do Butterworth, skąd odjeżdżał nasz autokar. Pod koniec przeprawy promem zaskoczyła nas ulewa, ale na szczęście udało nam się schronić przed deszczem. 



ENG >>>



Since we had a day off on Wednesday due to the holiday Hari Deepavali, the Hindu festival of light (it commemorates the victory of light over darkness), we took two Thursday and Friday off and planned a somewhat longer trip (me, Sannah and Natalie). We were lucky because for only 9 Euros per person, we were able to buy tickets to Langkawi Island in the northwest of the Malay peninsula. On Tuesday afternoon a taxi drove us to the airport where we were supposed to fly at 7 pm with  AirAsia. However, as is often the case with the cheap airlines, our flight turned out to be delayed by almost an hour, which is funny because the flight itself lasted only an hour, so we spent more time waiting at the airport than on the plane. Upon arrival we went by taxi to the hostel where we booked a room in advance. Unfortunately, it turned out that there were some bed bugs in one mattress, very unpleasant parasites which are not so easy to get rid of once they’ve found a host. Of course, we didn’t stay at this hostel, but went on to look for another. Fortunately, we found another very cheap room quickly, no bed bugs, although, as it later turned out, it did have some cockroaches. Well at least cockroaches do not bite! Once we got settled in, we went for a short walk and went to sleep.
We spent the next day lying on the beach and wandering the nearby promenade full of small shops and restaurants. On the second day, we went to the biggest city on the island, Kuah. Since Langkawi is a duty-free zone, there are plenty of shops with cheap alcohol, chocolate and other duty free items. A pack of cigarettes, for example, only costs you 5 RM, while in KL it’ll cost you 10, so the differences are quite large. I took advantage of that and bought myself some cheap fabrics, including two meters of batik which cost only 12 RM. I also bought a hand-painted T-shirt a handicraft that you can only get in Langkawi. It was relatively cheap, costing only 60 RM. As for the town, Kuah has nothing special to offer except the harbor from which ferries leave for Thailand, Penang or other places in Malaysia. Next to the harbor is a very nice park and a statue of an eagle. From the shore, you can see numerous small islands, making the view very picturesque. Actually, the main attraction for us in Kuah was probably our hostel, because we lived in a very clean room with air conditioning and hot water. And for a very low price!

The next day we went by ferry to Penang Island, situated more in the south of Malaysia. The ferry ride lasted about four hours and was very pleasant because for about half of the trip, we could sit outside and enjoy the beautiful views. Shortly after arriving in George Town (Penang's largest city), we got caught in the rain, so we hid in a courthouse and waited until it let up. When it did, we searched for a hostel, and after finding a room in the Love Lane Inn, we began wandering around the city. In the nineteenth century, George Town, together with Singapore and Malacca, ranked among the most important ports in the region. This is where the British colonization of Malaysia began. With time, Singapore has grown and Penang lost its importance, but thanks to George Town, it remains a very interesting place. Modern buildings are interspersed with the ruins of a colonial villa, a lot of the streets look like they have not changed one bit for decades. An additional attraction for several years has been the great graffiti, most of which were created by Lithuanian artist - Ernest Zacharevic.
On Saturday, Thomas joined us and we went sightseeing together. We started at Penang Time Tunnel, a small museum recounting the region’s history. Then we looked for more graffiti. It was terribly hot that day, so in the afternoon we took a nap, and in the evening we went to the largest food court in the city, where food from every region of Asia was served (I ate a delicious Indian dish with naan bread). Then we went to the esplanade, where we could admire the panoramic view of Penang at night. The next day we rented a small car very cheaply (a Proton Myvi, Malaysian production) and went on a trip around the island, during which we admired the beaches, hills and luscious vegetation. In the south of the island, there were several cities where apartment blocks and similar lookings condos. It seemed that, largely, they were uninhabited buildings. After returning we went to an Indian restaurant and then got on the ferry to Butterworth, where our bus would take us back to Kuala Lumpur. As it happens, at the end of the ferry ride we were surprised by heavy rain, but somehow managed to find some shelter.